sobota, 8 września 2012

Paula M. Burns, "Szaleniec"

PAULA M. BURNS
"SZALENIEC"

On zwariował.
Teraz patrzy na mnie spode łba. Siedzi niespokojnie na swoim łóżku, skrępowany. Wysyła mi jasne znaki - wciąż żywi do mnie uczucie. Szepcze do mnie, że nie jest wariatem. On po prostu potrzebuje zrozumienia i kolejnej szansy.
Bzdury.
Zrobił to z premedytacją. Doskonale wiedział, na co się pisze. Szykował się do tego od dłuższego czasu. Powoli wkradał się do mojego życia i myślał. Myślał, jak sprawić, żeby promienny uśmiech zniknął z mojej twarzy.
I udało mu się.
Nie uśmiecham się. W moich oczach na zawsze zagościł ból. Nie zrozumie, jakie piekło przez niego przeszłam. Ile się nacierpiałam, by poskładać swoje życie. Ale w końcu się udało… tak jakby. Bo mój żywot nigdy nie będzie taki sam.
Psychiatrzy stoją obok mnie, na wypadek, gdyby jego nerwy puściły. Dali mi radę, bym go nie prowokowała. Nie mam najmniejszego zamiaru. Nie wiem, czy będę w stanie wydusić z siebie jakiekolwiek słowo. Jego badawczy wzrok zawiązuje mi supeł w gardle. Podchodzę do łóżka, siadam na krawędzi.
 - Pamiętam cię. - Marcus nieco trzęsie się z nerwów, choć jego głos brzmi spokojnie.
Przełykam gulę w gardle.
  - Też nie mogłabym cię zapomnieć. - Unoszę głowę wprost na spotkanie jego oczu koloru nocnego nieba. Kiedyś zwykłam dostrzegać w nich jarzące się złotem gwiazdki. Nigdy więcej.
  - Kocham cię - wyznaje szaleniec.
 Zamykam oczy, by uspokoić żądzę krzyku. Podobno coś takiego może zmusić go do ataku. Tak trudno walczyć z emocjami, szczególnie gdy zamykasz je w wewnętrznym sejfie.
 - Mówiłeś mi to. - Nie otwieram oczu. - Milion razy.
 - Ale ty ciągle nie rozumiesz…
 - To mi wyjaśnij.
Mężczyzna bierze głęboki wdech. Zaczynam obserwować, jak jego klatka piersiowa faluje. Niemożliwe, by znajdowało się tam serce. Niby kiedyś, gdy każdego wieczora przytulałam się do jego piersi, słyszałam miarowe bicie. To musiało być coś innego.
 - Tego dnia, kiedy cię spotkałem, wiedziałem, że to będzie coś większego. Zwróciłem uwagę na te twoje blond loki. Zawsze lubiłem je dotykać.
Instynktownie łapię pasmo swoich włosów i przeczesuję je palcami. Pomyśleć, że ten świr kiedyś się nimi bawił… Wzdrygam się z obrzydzeniem.
 - Ale to właśnie twoje oczy sprawiły, że coś do ciebie poczułem - ciągnie. - Dwoje ślicznych oczu… Jedno niebieskie, drugie brązowe… Niezwykle rzadki widok.
Ponownie zamykam oczy, by nie mógł się w nie wpatrywać. Wyobraźnią sięgam do dnia, w którym po raz pierwszy się zobaczyliśmy. Pamiętam, że obsypywał komplementami moją heterochromię. Paplał, że jestem wyjątkowa. Zbyłam to z uśmiechem na twarzy, lecz na zawsze w mojej pamięci pozostał "chłopak od komplementów".
 - Więc dlaczego to zrobiłeś? - Otwieram oczy, zakładam ręce na piersi.
 - Nie miałem wyboru! - Marcus podnosi głos.
 - Mogłeś się opanować. - Pokusa wydarcia się na mężczyznę rośnie we mnie z każdą sekundą dialogu.
 - Nie, nie mogłem!
Marcus zrywa się z miejsca i chce się na mnie rzucić. Lekarze w porę go przytrzymują. Szamocze się niczym opętany, krzyczy, wierzga, opluwa się… Nie sposób opisać szału w jego oczach. W końcu widzę, dlaczego go zamknęli.
On rzeczywiście zwariował.

Nie wiem, czy to jest tak, że mam skłonności samobójcze. W kolejnym tygodniu ponownie podejmuję próbę porozmawiania z Marcusem. Znowu lekarze eskortują mnie do jego sali. Znowu mężczyzna patrzy na mnie spode łba. Znowu z jego ust wymyka się wyznanie miłości. Uciszam go gestem.
 - Daruj sobie - mamroczę.
Przysiadam się do niego. Wygląda na zmęczonego życiem. Zawsze przepełniony energią Marcus w takim stanie? Kiedyś pomyślałabym, że ujrzę go takiego jedynie w grobie. Jak widać, kolejny raz pomyliłam się co do niego.
 - To co? - wzdycham. - Wytłumaczysz mi wszystko?
Mężczyzna poprawia się na siedzeniu. Chyba przez ten tydzień nieco się uspokoił. Jego oczy błędnie strzelają po kątach pomieszczenia. Przynajmniej nie drży już z powodu ogarniających go emocji. Przekłada w dłoniach niedługą, poplątaną linkę. Nie wiem, skąd ją wykombinował. Zresztą, to nie jest teraz najważniejsze.
 - Zwróciłaś na mnie uwagę. - Głos chłopaka jest wyprany z jakichkolwiek uczuć.
I popełniłam największy błąd w swoim życiu, dopowiadam w myślach.
 - Nie spodziewałem się tego.
 - Trudno było tego nie zrobić. - Wzruszam ramionami. - Byłeś dość natrętny.
 - Nie żałuję.
 - A ja tak.
Zapada długa, niezręczna cisza. Przez chwilę obserwuję, jak długie palce Marcusa plączą supełki na lince. Dopiero teraz zauważam, że jego dłonie pokrywają łukowate blizny. Jakby jakieś szpony wtapiały się w jego skórę ze zdumiewającą siłą. Czy tak właśnie daje upust swoim nerwom? Krzywdząc samego siebie?
Zastanawia mnie, ile razy te półkola krwawiły.
 - Pamiętam te czasy, kiedy już byliśmy razem. Pamiętam jeszcze, jak leżeliśmy razem na łóżku. Żadnych słów. Po prostu cisza między nami. To nam starczyło.
Marcus wstaje, a ja odruchowo odsuwam się od niego. W ułamku sekundy zauważam, że nie chce mi niczego zrobić. Odkłada całkowicie poplątaną linkę na nieduży stolik pod oknem. Tęsknie obserwuje miasto, które tętni życiem na horyzoncie. Gdyby tylko potrafił okiełznać swoje emocje, jak robi to teraz, mógłby tam być. Żyć jak normalny człowiek.
 - Oczywiście, wszystko musiało się schrzanić. - Ton głosu Marcusa robi się coraz ostrzejszy, na kształt brzytwy. - Po co przyszło ci do głowy, żeby przedstawić mnie swojej rodzinie?
Odchodzi żwawym krokiem od okna. Łapie za stolik i wywraca go szybkim ruchem. Mało wytrzymałe drewno roztrzaskuje się głośno o podłogę. Wstaję, ostrożnym krokiem zbliżam się do drzwi. W oczach Marcusa błyszczą iskry najdzikszego uczucia, jakie kiedykolwiek dane mi było zobaczyć.
Dopiero teraz interweniują lekarze. Skarciłabym ich za brak natychmiastowej reakcji, lecz w następującej sytuacji to ostatnie, o czym myślę. Jeden z psychiatrów coś do mnie mówi. Nie rozumiem ani słowa. Wszystko zamazuje się w moich uszach, przypominając szum. Wciąż analizuję wyraz twarzy Marcusa.
 - Niech pani wyjdzie! - Lekarz praktycznie wydziera mi się do ucha.
Przytomnieję. Nie trzeba mi tego powtarzać.
W pośpiechu opuszczam pomieszczenie.

Postanowione. Jeżeli teraz nie zrozumiem, nie przyjdę po raz kolejny. Z każdym tygodniem agresja u Marcusa wkracza na zupełnie nowy poziom. Ryzykuję, przekraczając próg sali. Lekarze wstępują za mną.
 - Mógłbyś mi powiedzieć, co sobie myślałeś? - Przysiadam na ziemi. Byle dalej od niego.
 - Myślałem o tobie - mruczy. - Kiedy poprosili mnie na szczerą rozmowę w cztery, a raczej sześć oczu i kategorycznie zabronili mi zbliżać się do ciebie, straciłem panowanie nad sobą. Bo co? Bo kiedyś miałem pewne problemy? - dramatyzuje, nerwowo się śmiejąc. - Nie mogłem zostawić tego w ten sposób. Wziąłem jakiś kabel, bo leżał najbliżej. Tak, staruszek się tego nie spodziewał. - Na twarzy szaleńca wykwita sadystyczny uśmiech. Słowa z jego ust wydostają się w tempie torpedy. - Odplotłem kabel wokół jego szyi. Zacisnąłem go z całej siły i patrzyłem, jak stary traci kolory na twarzy. Tak! Podobało mi się to, jak osunął się na ziemię. Jego twarz wyrażała przerażenie, a ja się tym karmiłem.
A twoja matka… Ooo, ona próbowała się jeszcze bronić. Chlusnęła we mnie acetonem. Zapewne chciała mnie oślepić, lecz, biedaczka, za bardzo panikowała. Nie trafiła. Złapałem ją i z całej siły wepchnąłem jej nożyczki w skroń. Krew lała się wszędzie. Moje dłonie pokryły się czerwienią. A  ja śmiałem się. Bo to w sumie było śmieszne. Ten jej wyraz twarzy, kiedy zadałem cios. Znalazłem w tym coś przyjemnego. Bo nareszcie możemy być razem! - obwieszcza całemu światu. - Nic już nie stoi nam na przeszkodzie, słyszysz mnie?!
Łapie mnie za dłoń i przyciąga do siebie. Wyrywam się i nawołuję pomocy. Lekarze natychmiast wkraczają do akcji i poskramiają Marcusa. Ten bez większych problemów wyszarpuje się i już idzie w moim kierunku. Nie potrafię sterczeć w miejscu. Wybiegam z pomieszczenia, szpitala i biegnę jeszcze długo po opuszczeniu murów psychiatryka. W uszach wciąż brzmią mi ostatnie słowa, jakie skierował do mnie Marcus.
"Jeszcze kiedyś będziesz moja, Amando".

*
WOTCHER!
W końcu się przełamałam, żeby pokazać coś światu.
Napisałam coś takiego na obozie literackim w tym roku. Dostaliśmy temat "romans", jednak nie potrafię napisać czystej historii miłosnej. Skoro zostałam ochrzczona jako "psychopatka", musiałam się wykazać. Stąd takie dziwne klimaty :]
Co sądzicie?

Na koniec Three Days Grace:

CIAO! <4

1 komentarz:

  1. Przeczytałam.
    W pewien sposób to cudowna miniatura...
    Nieco sadystyczna, ale w końcu i tak ją pokochałam! <3
    Masz talent i to wielki xD

    OdpowiedzUsuń