PAULA M. BURNS
"SZALENIEC"
On zwariował.
Teraz patrzy na mnie spode łba.
Siedzi niespokojnie na swoim łóżku, skrępowany. Wysyła mi jasne znaki - wciąż
żywi do mnie uczucie. Szepcze do mnie, że nie jest wariatem. On po prostu
potrzebuje zrozumienia i kolejnej szansy.
Bzdury.
Zrobił to z premedytacją. Doskonale
wiedział, na co się pisze. Szykował się do tego od dłuższego czasu. Powoli
wkradał się do mojego życia i myślał. Myślał, jak sprawić, żeby promienny
uśmiech zniknął z mojej twarzy.
I udało mu się.
Nie uśmiecham się. W moich oczach na
zawsze zagościł ból. Nie zrozumie, jakie piekło przez niego przeszłam. Ile się
nacierpiałam, by poskładać swoje życie. Ale w końcu się udało… tak jakby. Bo
mój żywot nigdy nie będzie taki sam.
Psychiatrzy stoją obok mnie, na
wypadek, gdyby jego nerwy puściły. Dali mi radę, bym go nie prowokowała. Nie
mam najmniejszego zamiaru. Nie wiem, czy będę w stanie wydusić z siebie
jakiekolwiek słowo. Jego badawczy wzrok zawiązuje mi supeł w gardle. Podchodzę
do łóżka, siadam na krawędzi.
- Pamiętam cię. - Marcus nieco trzęsie się z
nerwów, choć jego głos brzmi spokojnie.
Przełykam gulę w gardle.
- Też nie mogłabym cię zapomnieć. - Unoszę
głowę wprost na spotkanie jego oczu koloru nocnego nieba. Kiedyś zwykłam
dostrzegać w nich jarzące się złotem gwiazdki. Nigdy więcej.
- Kocham cię - wyznaje szaleniec.
Zamykam oczy, by uspokoić żądzę
krzyku. Podobno coś takiego może zmusić go do ataku. Tak trudno walczyć z
emocjami, szczególnie gdy zamykasz je w wewnętrznym sejfie.
- Mówiłeś mi to. - Nie otwieram oczu. - Milion
razy.
- Ale ty ciągle nie rozumiesz…
- To mi wyjaśnij.
Mężczyzna bierze głęboki wdech. Zaczynam
obserwować, jak jego klatka piersiowa faluje. Niemożliwe, by znajdowało się tam
serce. Niby kiedyś, gdy każdego wieczora przytulałam się do jego piersi,
słyszałam miarowe bicie. To musiało być coś innego.
- Tego dnia, kiedy cię spotkałem, wiedziałem,
że to będzie coś większego. Zwróciłem uwagę na te twoje blond loki. Zawsze
lubiłem je dotykać.
Instynktownie łapię pasmo swoich
włosów i przeczesuję je palcami. Pomyśleć, że ten świr kiedyś się nimi bawił…
Wzdrygam się z obrzydzeniem.
- Ale to właśnie twoje oczy sprawiły, że coś
do ciebie poczułem - ciągnie. - Dwoje ślicznych oczu… Jedno niebieskie, drugie
brązowe… Niezwykle rzadki widok.
Ponownie zamykam oczy, by nie mógł
się w nie wpatrywać. Wyobraźnią sięgam do dnia, w którym po raz pierwszy się
zobaczyliśmy. Pamiętam, że obsypywał komplementami moją heterochromię. Paplał,
że jestem wyjątkowa. Zbyłam to z uśmiechem na twarzy, lecz na zawsze w mojej
pamięci pozostał "chłopak od komplementów".
- Więc dlaczego to zrobiłeś? - Otwieram oczy,
zakładam ręce na piersi.
- Nie miałem wyboru! - Marcus podnosi głos.
- Mogłeś się opanować. - Pokusa wydarcia się
na mężczyznę rośnie we mnie z każdą sekundą dialogu.
- Nie, nie mogłem!
Marcus zrywa się z miejsca i chce
się na mnie rzucić. Lekarze w porę go przytrzymują. Szamocze się niczym
opętany, krzyczy, wierzga, opluwa się… Nie sposób opisać szału w jego oczach. W
końcu widzę, dlaczego go zamknęli.
On rzeczywiście zwariował.
Nie wiem, czy to jest tak, że mam
skłonności samobójcze. W kolejnym tygodniu ponownie podejmuję próbę
porozmawiania z Marcusem. Znowu lekarze eskortują mnie do jego sali. Znowu
mężczyzna patrzy na mnie spode łba. Znowu z jego ust wymyka się wyznanie
miłości. Uciszam go gestem.
- Daruj sobie - mamroczę.
Przysiadam się do niego. Wygląda na
zmęczonego życiem. Zawsze przepełniony energią Marcus w takim stanie? Kiedyś
pomyślałabym, że ujrzę go takiego jedynie w grobie. Jak widać, kolejny raz
pomyliłam się co do niego.
- To co? - wzdycham. - Wytłumaczysz mi
wszystko?
Mężczyzna poprawia się na siedzeniu.
Chyba przez ten tydzień nieco się uspokoił. Jego oczy błędnie strzelają po
kątach pomieszczenia. Przynajmniej nie drży już z powodu ogarniających go
emocji. Przekłada w dłoniach niedługą, poplątaną linkę. Nie wiem, skąd ją
wykombinował. Zresztą, to nie jest teraz najważniejsze.
- Zwróciłaś na mnie uwagę. - Głos chłopaka
jest wyprany z jakichkolwiek uczuć.
I popełniłam największy błąd w swoim
życiu, dopowiadam w myślach.
- Nie spodziewałem się tego.
- Trudno było tego nie zrobić. - Wzruszam
ramionami. - Byłeś dość natrętny.
- Nie żałuję.
- A ja tak.
Zapada długa, niezręczna cisza.
Przez chwilę obserwuję, jak długie palce Marcusa plączą supełki na lince.
Dopiero teraz zauważam, że jego dłonie pokrywają łukowate blizny. Jakby jakieś
szpony wtapiały się w jego skórę ze zdumiewającą siłą. Czy tak właśnie daje
upust swoim nerwom? Krzywdząc samego siebie?
Zastanawia mnie, ile razy te półkola
krwawiły.
- Pamiętam te czasy, kiedy już byliśmy razem.
Pamiętam jeszcze, jak leżeliśmy razem na łóżku. Żadnych słów. Po prostu cisza
między nami. To nam starczyło.
Marcus wstaje, a ja odruchowo
odsuwam się od niego. W ułamku sekundy zauważam, że nie chce mi niczego zrobić.
Odkłada całkowicie poplątaną linkę na nieduży stolik pod oknem. Tęsknie
obserwuje miasto, które tętni życiem na horyzoncie. Gdyby tylko potrafił
okiełznać swoje emocje, jak robi to teraz, mógłby tam być. Żyć jak normalny
człowiek.
- Oczywiście, wszystko musiało się schrzanić.
- Ton głosu Marcusa robi się coraz ostrzejszy, na kształt brzytwy. - Po co
przyszło ci do głowy, żeby przedstawić mnie swojej rodzinie?
Odchodzi żwawym krokiem od okna.
Łapie za stolik i wywraca go szybkim ruchem. Mało wytrzymałe drewno
roztrzaskuje się głośno o podłogę. Wstaję, ostrożnym krokiem zbliżam się do
drzwi. W oczach Marcusa błyszczą iskry najdzikszego uczucia, jakie kiedykolwiek
dane mi było zobaczyć.
Dopiero teraz interweniują lekarze.
Skarciłabym ich za brak natychmiastowej reakcji, lecz w następującej sytuacji
to ostatnie, o czym myślę. Jeden z psychiatrów coś do mnie mówi. Nie rozumiem
ani słowa. Wszystko zamazuje się w moich uszach, przypominając szum. Wciąż
analizuję wyraz twarzy Marcusa.
- Niech pani wyjdzie! - Lekarz praktycznie
wydziera mi się do ucha.
Przytomnieję. Nie trzeba mi tego
powtarzać.
W pośpiechu opuszczam pomieszczenie.
Postanowione. Jeżeli teraz nie
zrozumiem, nie przyjdę po raz kolejny. Z każdym tygodniem agresja u Marcusa
wkracza na zupełnie nowy poziom. Ryzykuję, przekraczając próg sali. Lekarze
wstępują za mną.
- Mógłbyś mi powiedzieć, co sobie myślałeś? -
Przysiadam na ziemi. Byle dalej od niego.
- Myślałem o tobie - mruczy. - Kiedy poprosili
mnie na szczerą rozmowę w cztery, a raczej sześć oczu i kategorycznie zabronili
mi zbliżać się do ciebie, straciłem panowanie nad sobą. Bo co? Bo kiedyś miałem
pewne problemy? - dramatyzuje, nerwowo się śmiejąc. - Nie mogłem zostawić tego
w ten sposób. Wziąłem jakiś kabel, bo leżał najbliżej. Tak, staruszek się tego
nie spodziewał. - Na twarzy szaleńca wykwita sadystyczny uśmiech. Słowa z jego
ust wydostają się w tempie torpedy. - Odplotłem kabel wokół jego szyi.
Zacisnąłem go z całej siły i patrzyłem, jak stary traci kolory na twarzy. Tak!
Podobało mi się to, jak osunął się na ziemię. Jego twarz wyrażała przerażenie,
a ja się tym karmiłem.
A twoja matka… Ooo, ona próbowała
się jeszcze bronić. Chlusnęła we mnie acetonem. Zapewne chciała mnie oślepić,
lecz, biedaczka, za bardzo panikowała. Nie trafiła. Złapałem ją i z całej siły wepchnąłem
jej nożyczki w skroń. Krew lała się wszędzie. Moje dłonie pokryły się
czerwienią. A ja śmiałem się. Bo to w
sumie było śmieszne. Ten jej wyraz twarzy, kiedy zadałem cios. Znalazłem w tym
coś przyjemnego. Bo nareszcie możemy być razem! - obwieszcza całemu światu. - Nic
już nie stoi nam na przeszkodzie, słyszysz mnie?!
Łapie mnie za dłoń i przyciąga do
siebie. Wyrywam się i nawołuję pomocy. Lekarze natychmiast wkraczają do akcji i
poskramiają Marcusa. Ten bez większych problemów wyszarpuje się i już idzie w
moim kierunku. Nie potrafię sterczeć w miejscu. Wybiegam z pomieszczenia,
szpitala i biegnę jeszcze długo po opuszczeniu murów psychiatryka. W uszach
wciąż brzmią mi ostatnie słowa, jakie skierował do mnie Marcus.
"Jeszcze kiedyś będziesz moja,
Amando".
*
WOTCHER!
W końcu się przełamałam, żeby pokazać coś światu.
Napisałam coś takiego na obozie literackim w tym roku. Dostaliśmy temat "romans", jednak nie potrafię napisać czystej historii miłosnej. Skoro zostałam ochrzczona jako "psychopatka", musiałam się wykazać. Stąd takie dziwne klimaty :]
Co sądzicie?
Na koniec Three Days Grace:
CIAO! <4
Przeczytałam.
OdpowiedzUsuńW pewien sposób to cudowna miniatura...
Nieco sadystyczna, ale w końcu i tak ją pokochałam! <3
Masz talent i to wielki xD